Rewolucja młodych 2017

Nie dajcie się manipulować, weryfikujcie każdą informację, zadawajcie pytania, bądźcie dociekliwi, żądajcie dowodów na każdą prezentowaną wam tezę, samodzielnie myślcie, nie przejmujcie cudzych idei na wiarę, oceniajcie ludzi nie po słowach, ale po owocach jakie czynią.Niech ta Wasza rewolucja, tak jak nasza, po 30 latach, nie będzie nieznośnym mega kacem, jakim jest dla pokolenia Solidarności.

1 Komentarz

  1. Obecnie mamy do czynienia z młodzieżą zagospodarowaną już od niemowlęctwa przez kościół katolicki. Nie jest więc łatwym zadaniem przemówić tym młodym ludziom do rozumu, ponieważ mają oni wszczepiony fałszywy obraz teraźniejszości: cierp za życia, a po śmierci będzie ci lepiej. Innymi słowy: to życie nie jest nic warte, bo czeka cię inne, zapasowe.

    Tu przytoczę to, co mi znajoma opowiedziała przez telefon. Otóż, jej przyjaciółka zadzwoniła do niej mocno zbulwersowana, ponieważ jej wnuczka – tej przyjaciółki – przebywająca u swojej babci na wakacjach, powiedziała radośnie, że nie może się doczekać, by zamieszkać w „nowym mieszkanku”. Ta babcia nie zrozumiała, o co chodzi, ponieważ jej córka nic o żadnej przeprowadzce nie mówiła. Okazało się, że zakonnica w szkole, na lekcjach religii, powiedziała dzieciom (7 –letnim) że w niebie czeka na nich „mieszkanko”. Wnuczka przyjaciółki mojej znajomej wzięła to dosłownie i bardzo pragnie przenieść się do tego „mieszkanka”. Ale gdy babcia – skrywając przerażenie – powiedziała, że do nieba można pójść dopiero, gdy się umrze, no to ta mała dziewczynka nie wiedziała, co z tym zrobić. Dzieci w tym wieku nie zajmują się zwykle sprawami życia czy śmierci, ponieważ to przerasta ich możliwości rozumienia. One po prostu żyją bo jest to dla nich proces naturalny, nad którym się one nie zastanawiają z racji młodego wieku.

    A więc, jeżeli mamy do czynienia z młodzieżą ukształtowaną przez kościół katolicki „mieszkankiem w niebie”, to jak to zrobić, by dla tych ludzi życie „doczesne” nabrało właściwych wymiarów?

    Czytałam, że u Indian, gdy kobieta urodziła dziecko, to przez pierwsze dni życia nikt do niej nie przychodził, oprócz ojca dziecka. Potem, stopniowo po kilku dniach przychodziła ta bliższa, a potem coraz dalsza rodzina, by w końcu dziecko zostało „przyjęte” przez całe plemię, przez co było społecznie umocowane w tej grupie.
    U nas dzieci rodzą się w szpitalach, w obcym otoczeniu, a poród odbierają obcy rodzącej kobiecie ludzie i oni noworodka jako pierwsi dotykają. Czy i jaki ma to wpływ na psychikę nowego człowieka, tego nie wiemy. Ale możemy z całą pewnością powiedzieć, że narodziny w obcym otoczeniu z udziałem obcych ludzi to coś innego niż narodziny w domu, w otoczeniu ludzi bliskich. Rodzenie w szpitalu to biznes przykryty „troską o kobietę”.

    Do tego dochodzi „chrzest”, który „powinien” się odbyć możliwie najwcześniej. Dlaczego? Czy ma to związek z „warunkowaniem” noworodka na otoczenie i ludzi poznawanych kolejno – biorąc za przykład Indian?
    Więc jeżeli obecne, młode pokolenie jest uwarunkowane na kościół katolicki i fałszywą wiarę, będącą przecież anty-wiarą, ewidentnie ludziom szkodzącą a nie im pomagającą – choć głoszone jest, że wiara katolicka pomaga – to na czym mieliby ci młodzi ludzie oprzeć swój system wartości?

    Ja, pokolenie urodzone w Polsce Ludowej, tej jeszcze się odbudowującej, tej dźwigającej się z gruzów wojennych, tej pełnej nadziei i pracy dla dobra ogólnego, zostałam ukształtowana – niczym to „indiańskie dziecko” – zupełnie inaczej niż obecna młodzież. W żadnym razie kościół katolicki nie był w moim życiu nigdzie na pierwszym miejscu, lecz raczej jakieś wartości uniwersalne, choćby te, zawarte w Prawie Harcerskim, mówiącym o honorze, prawdomówności i innych, wyższych cechach. I tak na przykład mój syn, którego wychowałam – tak mi się zdaje? – zgodnie z moimi zasadami, głupi nie jest ale choć wie, że ja mam rację, to jednak żyje według „norm zewnętrznych”, w przeciwnym razie był alienowany. On dla idei nie pójdzie się narażać. Życie ma dla niego inny sens, niż miało dla mnie.

    Kto więc miałby przekazać tym uszkodzonym prze kościół katolicki młodym ludziom jakieś wartości, które mogli by oni zaakceptować?
    Przecież nawet ich psychika, rozchwiana „nowoczesną muzyką” czyli rzępoleniem, dysonansami i paralitycznymi ruchami symulującymi jakiś taniec jest tak różna od psychiki pokolenia ich rodziców, że trudno znaleźć jakieś punkty styczne.

    Czy pokolenie młodych ludzi, praktycznie zawieszone w próżni, pozbawione możliwości praktykowania prawdziwej wiary w Boga z racji katolickiego zakłamania wszczepionego im na zawsze, odrzucające „komusze wartości” ma jakieś szanse wypracować coś własnego? Coś, co byłoby jednak kontynuacją ludzkiej wspólnoty mówiącej po polsku?

    Nasi przodkowie dalsi opierali swój system wartości na Platonie, Sokratesie czy innych starożytnych mędrcach. My o tym jeszcze gdzieś tam słyszeliśmy. Ale młodzież? Młodzież nie ma żadnego odniesienia do starożytnych/starszych mądrości. Jej powiedziano, że może wymyślić koło na nowo i ten trik spowodował zburzenie i odrzucenie wszystkiego, co zostało po wojnie wypracowane, nie mówiąc już o niczym wcześniejszym.

    Jak jednak wymyślić koło na nowo używając go jednocześnie na co dzień?
    Jak ludzki mózg ma sobie poradzić z tymi wszechobecnymi sprzecznościami? Na czym miałby się ten ludzki mózg oprzeć? Czym kierować?
    – Muzyka to nie muzyka.
    – Nauka to nie nauka.
    – Medycyna to nie medycyna.

    Ale wiedza? Przecież wiedza to co innego niż nauka, choć bez uczenia się żadnej wiedzy się nie osiągnie. Co jednak zrobić z wiedzą nie posiadając choćby zarysów mądrości, czyli pierwotnego algorytmu wgranego ludziom przez Stwórcę, gdy czynił nas ludźmi? Czy uda się tę mądrość oczyścić z fałszu pseudo religii? Pseudo nauki? Czy ludzie są w stanie zrozumieć, że nie ma żadnych lekarstw „przywracających zdrowie”, ponieważ organizm ludzki albo jest w stanie się sam naprawić albo ulegnie chorobie i człowiek umrze? Stymulowanie organizmu „lekarstwami” to nie żadne leczenie. I tak samo nie osiągnie się żadnej mądrości posługując się „zdobyczami nowoczesnej nauki”.

    Co da dzisiejszej młodzieży to, że pokolenie ich rodziców przyzna się do błędu „solidarności”? Ale co będzie, gdy to pokolenie się do błędu nie przyzna?

    Jak do tej młodzieży mówić, żeby ona słuchała? I żeby była skłonna starać się zrozumieć?
    A co, jeżeli człowiek może się uczyć wyłącznie na własnych błędach?
    Jakie zadanie wówczas miałoby pokolenie rodziców dzisiejszej młodzieży? Czy tylko bandażowanie im ran odniesionych w trakcie zdobywania „własnych doświadczeń”?

    Czy może narzucić „rozsądny” system wartości, oszczędzający dzisiejszej młodzieży goryczy nieuniknionych porażek, wynikających z braku rozpoznania, a potem młodzież starzejąc się to doceni?
    Coś się jednak dzieje i może akurat to jest najważniejsze, bo przecież marazm duchowy i ogólna stagnacja to byłaby nasza zguba.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*